W roku 1933 Breton i Eluard w piśmie surrealistów Minotaur opublikowali ankietę składającą się z zaledwie dwu pytań.
1. Jakie było spotkanie kapitalne w pani/pana życiu?
2. Do jakiego stopnia spotkanie to wywarło lub wywiera na pani/panu jeszcze wrażenie czegoś przypadkowego, czegoś koniecznego?
Każdy z bohaterów prozy Murakamiego mógłby wziąć udział w takiej ankiecie, udzielając szalenie intrygujących odpowiedzi. Moją pierwszą książką M. była sztandarowa dla tego autora Kronika ptaka nakręcacza. Bohater, zwykły zjadacz chleba, żyjący sobie anonimowo gdzieś w jednej z wielkich japońskich aglomeracji, traci kota. Z kotami już tak jest, że chodzą własnymi ścieżkami. Ale potem odchodzi żona. Nie, nie odchodzi; ona jest stracona... Przez pierwsze sto stron powieść nabiera rozpędu jak śnieżna kula, biorąc rozpęd, by ostatecznie rzucić się na czytelnika i wciągnąć go w ten ni to realny, ni to surrealistyczny świat.
Bohater większości powieści Murakamiego to everymen, poukładany, umiejący (i lubiący) sprzątać i gotować, ubrany niezbyt przesadnie, ale markowo, przeważnie bez pracy, albo pracujący w wolnym zawodzie. To samo tyczy się kobiet. Ciężko lubić czy nie lubić jego postaci; raczej można się z nimi utożsamiać (są bardzo ludzkie, dobrze nakreślone). Zawsze obecna jest muzyka klasyczna, i to w wysmakowanej formie. Nastolatki w jego książkach mają własne zdanie i dziwnym zrządzeniem nie chodzą do szkoły. Koty gadają (Kafka nad morzem), hotele znikają, pojawiają się podejrzani profesorowie (Koniec świata i Hard Boiled Wonderland), lub dodatkowy księżyc (1Q84), a punktem wyjścia jest egzystencjalna pustka. Mówię egzystencjalna, bo mam na myśli raczej nagły brak, taki jak zniknięcie kota, żony, dziewczyny (Tańcz, tańcz, tańcz)
A całość polana jest turpistycznym sosem rodem z Topora - makabryczny opis obdzierania ze skóry żołnierza w czasie II wojny światowej, zjadanie kocich serc, by posiąść ich duszę i zrobić z nich flet, etc.
W jednym z wywiadów Murakami tak mówi o swoim pisarstwie:
Mówię o sobie, bo siebie znam. Wiem tylko, że w kolejnych książkach zanurzałem się coraz bardziej we własną psychikę. Aby poznać się lepiej, schodzę coraz niżej i niżej na dno studni. W sensie przenośnym, oczywiście. Lubię też obalać mury, pokonywać je. Zajrzeć na drugą stronę i trochę powęszyć. A potem wracam. Na tym polega pisanie powieści. Poszukiwanie ciemnych stron własnego ja, rzeczy, których o sobie nie wiemy. Jeśli ktoś potrafi przekraczać te granice, może wzbudzić zainteresowanie mieszkańców Afryki albo Azji. Ale to wymaga odwagi i pokonania muru, granicy, wobec której czujesz się samotny i bezbronny. Gdy już znajdziesz się po drugiej stronie, możesz być innym człowiekiem. Bardziej wolnym. Staram się, by w moich powieściach nie zabrakło takich doświadczeń.
Być może stąd w każdej powieści autor zdrowo popuszcza wodze fantazji aż do granicy snu, nie popadając przy tym w śmieszność.
Do tej pory przeczytałam (pożarłam!!!):
Polecam ponadto artykuł J. Zachnika oraz wywiad z polską tłumaczką na blogu Lekturki.
Oryginalny post znajdziesz na stronie http://sprawydomowe.blogspot.com
Bardzo mnie kusi, aby którąś przeczytać ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam do mnie w wolnej chwili ;)
Nastolatki w jego książkach mają własne zdanie i dziwnym zrządzeniem nie chodzą do szkoły - nie bardzo się z tym zgodzę, gdyż to olbrzymie uogólnienie. Wystarczy zajrzeć do "Na południe od granicy, na zachód od słońca" - wspomnienia bohatera sięgają właśnie lat szkolnych, w których poznał on (dzięki szkole) Shimamoto, szablon, do którego będzie przykładał w późniejszym życiu każdą kolejną kobietę. Poza tym, jak już nie chodzą do szkoły, to zazwyczaj studenci, z tym się zgodzę (a i tu są powodu nie uczęszczania na wykłady lub porzucania uczelni). Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńTak, uogólnienie, zgadzam się - nie sposób w kilku zdaniach oddać tego, co autor ma na myśli na milionie kartek;)
OdpowiedzUsuńA nastolatki, nie studenci, a uczniowie - na przykład w Kafce nad morzem, Tańcz, tańcz, tańcz, Kronice ptaka nakręcacza.
Pozdrawiam serdecznie:)