czwartek, 7 listopada 2013

1Q84 - tom 1

Nie jestem jedyną osobą, która zastanawia się, co  [sensownego] napisać o 1Q84 Harumi Murakamiego. Trudno mi ogarnąć wrażenia z czytania, bo są bardziej na poziomie emocjonalnym, niż poznawczym. Podobało mi się, ale w zasadzie nie wiem dlaczego. Bo styl pisania Japończyka, na tyle, na ile zdążyłam go poznać, na podstawie lektury trzech książek, jest dosyć daleki od mojego racjonalnego umysłu: pozornie prosty (by nie powiedzieć zbyt prosty), opisujący jakieś banalne sprawy, ale im dalej w las, to staje się to coraz bardziej zakręcone. Bohaterom, którzy pragną raczej świętego spokoju, niż zaangażowania przydarzają się dziwaczne rzeczy, rzeczy, które w poukładanym świecie nie mają racji bytu. 1Q84 jest skonstruowane właśnie według tego schematu. Z początku niby niewiele się tu dzieje, poznajemy głównych antagonistów powieści: Aomame i Tengo, którzy żyją sobie niczym wolne elektrony, zajęci swoimi sprawami. Ona jest instruktorką sztuk walki, on matematykiem i początkującym pisarzem. Ich losy gdzieś tam się przetną, ale gdzie i kiedy? Póki co funkcjonują w światach równoległych, ale nawet bez ich wspólnej historii (czytelnik zapewne spodziewa się jakiegoś love story) książka się rozkręca: pojawiają się nowe, intrygujące, wręcz kryminalne wątki, a atmosfera się zagęszcza. Pierwszy tom to właściwie wstęp do dalszej opowieści i gdybym nie wiedziała, że to trylogia, to jego zakończenie by mnie zmroziło.

Widzę to tak, że bohaterowie Murakamiego są do siebie bardzo podobni: to na ogół ludzie prowadzący samotniczy tryb życia, oderwani od rzeczywistości. Wydają się wręcz ograniczeni… Nie mają szerokiego kręgu rodziny, ani znajomych, nie przejawiają gorących uczuć w stosunku do bliźnich, są raczej skryci i tajemniczy. W naszej zachodniej, ekstrawertycznej kulturze zakrawa to na ewidentne dziwactwo. I na tej właśnie skrytości Murakami buduje fabułę. Bo kto wie, co kryje się za zamkniętymi drzwiami? Niekoniecznie domu, a raczej umysłu? Niekoniecznie, żeby „coś się działo”, musi się dziać naprawdę, w realnym, namacalnym świecie. Może pisarz sugeruje, jak pokręcone mogą być nie tyle ścieżki naszego życia, ale ścieżki naszego umysłu. Że być może nie wychodząc na zewnątrz grozi nam zapętlenie się w samym sobie.

W 1Q84 znajdziemy, mistrzowsko wplecione w fabułę różne smaczki. Kogoś mogą nie interesować nawiązania do Czechowa, czy Orwella, ale zapewne zaciekawi go historia Aomame i Tengo. Podobało mi się, w jak prostych słowach autor pisze o bólu emocjonalnym, o niepokojach dręczących bohaterów. Trudno też, czytając 1Q84 nie zastanowić się nad negatywnymi zjawiskami współczesnej cywilizacji. Japończyk podnosi bardzo wyraźnie pewne społeczne problemy: przemocy wobec kobiet, sekt religijnych, korupcji.  Poza tym Murakami wciąga też czytelnika w swój świat, opowiadając o… o pisaniu właśnie: o warsztacie pisarza, odczuciach towarzyszących tworzeniu, a także o machinie wydawniczej. Mamy więc tu coś i dla tych mniej i bardziej wymagających czytelników, co jest pewnym ukłonem w stronę komercji, ale zgrabnie wykonanym.

Mnie nie zachwyca kreatywność pisarza (bo czytałam już rzeczy o wiele lepsze pod tym względem), ale raczej sposób, w jaki potrafi przekazać skomplikowane treści, tak, że niektórzy czytelnicy reagują na to, jakby w nich piorun strzelił. Konfuzja, a jednocześnie oczarowanie. Murakami buszuje w naszej podświadomości. Stąd pojawiające się w jego twórczości wątki na poły fantastyczne, na poły magiczne, niezrozumiałe. Jest w tej prozie coś bardzo niepokojącego, ale zarazem wciągającego. Taka jest naprawdę dobra (by nie powiedzieć wielka) literatura: niby prosta, a jaka wieloznaczna. Murakami potrafi rzucić czar.

Haruki Murakami, 1Q84 - t.1, Wyd. Muza, 2010

recenzja z bloga Dzień później

1 komentarz: