Moje trzecie spotkanie z Harukim Murakamim okazało się równie przyjemne, jak pierwsze dwa. Może trochę mniej niż przy okazji „Wszystkie boże dzieci tańczą”, za to bardziej niż w przypadku „Na południe od granicy, na zachód od słońca”. „Tańcz, tańcz, tańcz” upewniło mnie w przekonaniu, że rozumiemy się z tym japońskim (uważanym ponoć za bardzo mało japońskiego we własnym kraju) pisarzem i mamy mocno zbliżone poczucie estetyki, dzięki czemu lektura była niezwykle przyjemna i zachęciła mnie do dalszego zapoznawania się z twórczością Murakamiego. Nie jest to raczej płomienne uczucie, które kazałoby mi kolekcjonować jego książki tuż po ich ukazaniu się, ale znajomość będziemy na pewno sukcesywnie pogłębiać.
Pełna recenzja na moim blogu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz